poniedziałek, 1 kwietnia 2013

rozdział II


            Wielka Krokiew. Cudowne dziecko Polskiego Związku Narciarskiego, duma Zakopanego i generalnie fanów skoków narciarskich z całej Polski. A jak ja to widziałam? Jako zasypaną śniegiem katownię, z której szczytu dobrowolnie spuszczali się anorektycznie chudzi ludzie, uprzednio przypinając sobie do stóp deski dwa razy dłuższe od nich samych i zwyczajnie ryzykowali rozbiciem czaszki czy złamaniem kręgosłupa. A stojący obok mnie tłum głośno ich dopingował, chuchając pod narty. Jakby miało to pomóc. W takim razie po co trenować? Nie lepiej zebrać grupę ludzi o pojemnych płucach i kazać im dmuchać?
            Nerwowo przestępowałam z nogi na nogę i pocierałam ramiona, by uniknąć zamarznięcia. Nudziłam się niemiłosiernie. Wcale nie uśmiechało mi się stanie tam jeszcze przez kilka godzin.
            - Nie rozumiem po co tu stoimy, skoro nic się nie dzieje – oznajmiłam.
            Mój brat i jego przyjaciele rozmawiali ze sobą podekscytowani i co chwila spoglądali w stronę szczytu skoczni, na której nikogo nie było. Zawody miały rozpocząć się dopiero za półtorej godziny, więc nie widziałam żadnego sensu w staniu na tym mrozie tak wcześnie. Nikt nie kwapił się nawet, żeby mi to wytłumaczyć.
            - Skoczę po frytki – bąknęłam, chociaż wiedziałam, że moich towarzyszy zupełnie to nie obchodzi.
            Zaczęłam nieporadnie przepychać się przez nieprzerwany tłum kibiców. Co chwila potykałam się o cudze nogi lub dzieci, a raz ktoś zatrąbił mi wuwuzelą wprost do ucha. Miałam ochotę odwrócić się i wsadzić mu ten instrument w wyjątkowo osobistą część ciała, ale zlokalizowanie tej osoby graniczyło z cudem. Niemal każdy był owinięty w flagę, a w ręku trzymał trąbkę.
            Jakimś cudem udało mi się w końcu wydostać spomiędzy chmary ludzi. Kompletnie nie wiedziałam, w którą stronę powinnam iść, ale uznałam, że nawet błądzenie po nieznanym terytorium jest lepsze niż opieranie się o barierkę i czekanie, aż to wszystko się skończy. Zatrzymałam się na chwilę, żeby rozejrzeć się dookoła i zlokalizować jakąkolwiek budkę z jedzeniem. Nagle poczułam uderzenie w tył głowy, które zwaliło mnie z nóg i upadłam na zaśnieżoną ziemię.
            - Uważaj na to, co robisz, kretynie! – krzyknęłam, z góry zakładając, że tak silny cios nie mógł należeć do kobiety.
- Przepraszam.
            Nie pomyliłam się. Gdy spojrzałam w górę zauważyłam, że osobą, która mnie tak znokautowała był młody mężczyzna, a narzędziem zbrodni okazały się najdłuższe narty jakie w życiu widziałam.
            - Ślepy jesteś, czy co? – Ból nasilał się, czułam, jakby ktoś rozłupał mi czaszkę.
            Chłopak spojrzała mnie zdziwiony. No tak, po wypowiedzianych przez niego łamaną polszczyzną przeprosinach powinnam domyśleć się, że to jedyne słowo, jakie zna w tym języku.
            - Pomogę ci – powiedział, tym razem po angielsku i złapał mnie pod ramię, żeby następnie mocnym szarpnięciem postawić mnie na nogi.
- Dzięki, poradziłabym sobie sama – odparłam, jedną ręką strzepując śnieg ze spodni, a drugą wciąż trzymając się za pulsujące bólem miejsce na głowie.
- Naprawdę mi przykro, nie zauważyłem cię.
- Ty też nie należysz do najwyższych.
            Mój napastnik zaśmiał się.
            - Nie to miałem na myśli.
- A ja i owszem.
            Spodziewałam się ciętej riposty jako formy odpowiedzi lub chociaż jakiegokolwiek znaku, że chłopak poczuł się urażony, ale zawiodłam się. Ciągle tylko patrzył się na mnie, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu. Szczerze mówiąc, to działało mi już to na nerwy.
            - Może w ramach przeprosin dasz się zaprosić dziś wieczorem na kolację? – zapytał.
- Jasne – odparłam. – Najlepiej weź jakiegoś kumpla, bo do wieczora może mi wyrosnąć druga głowa.
            - Gregor! – wydarł się jakiś facet ubrany w czerwoną kurtkę i czapkę z daszkiem tego samego koloru. Kto normalny ubiera czapkę z daszkiem, gdy sypie śnieg, a na dworze jest jakieś dwadzieścia stopni na minusie?
            - Muszę iść – powiedział chłopak, który najwidoczniej był mniemanym Gregorem. – Bądź tutaj o dwudziestej trzydzieści, dobra? I przyłóż sobie coś zimnego do głowy!
            Nie czekając nawet na odpowiedź, Gregor oddalił się w stronę faceta w bejsbolówce.
            - Dzięki za radę, nie pomyślałabym – mruknęłam sama do siebie.
            Pewnie stałabym tam jeszcze przez chwilę, rozmasowując sobie czoło, gdyby nie to, że ktoś szarpnął mnie za ramię znacznie gwałtowniej, niż kilka chwil wcześniej zrobił to Gregor.
            - Co ty robisz? – zapytał groźnie wyglądający pan, świdrując mnie wzrokiem. Z plakietki wiszącej na jego szyi dowiedziałam się, że pracuje w ochronie. – Tutaj nie wolno wchodzić.
- Nie wiedziałam – bąknęłam.
- No to już wiesz. – Pan ochroniarz nie zmienił swojego nieprzyjemnego tonu. – Natychmiast opuść ten teren.
- Dobra, dobra, już idę.
            Powędrowałam w kierunku tłumu ludzi opatulonych szalikami z motywem norweskiej flagi. Miałam nadzieję, że stamtąd nikt mnie już brutalnie nie wyrzuci.
            - Łucja, tutaj jesteś! – Klaudia pojawiła się znikąd. - Wszędzie cię szukaliśmy, Kuba zaczął panikować.
- Może gdybyście skupili się na czymś więcej, niż tylko na skokach, to usłyszelibyście jak mówię, że idę po frytki – wycedziłam przez zęby.
- Straszny tam hałas – wyjaśniła. – Co robiłaś tyle czasu?
- Właściwie, to nic ciekawego – odparłam, siląc się na obojętny ton. – Jakiś koleś prawie rozłupał mi czaszkę nartami, a później zaprosił na kolację. Nudy.
- Co takiego? – Klaudia wybałuszyła oczy ze zdziwienia. – Jaki koleś?
- Chyba ma na imię Gregor. I nosi kask z logo Red Bulla. – Wzruszyłam ramionami, jakby to nie miało żadnego znaczenia.
- Rany, Łucja! – wykrzyknęła podekscytowana. – To Gregor Schlierenzauer!
- Warto wiedzieć – mruknęłam. – Chodźmy lepiej. Kuba mnie zabije.
            Klaudia wyglądała, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć, ale ostatecznie zrezygnowała.
            - Ach, i jeszcze jedno – przypomniało mi się. – Nie mów o tym nikomu, dobra?
- Jak uważasz.
            Wiedziałam, że niesamowicie korciło ją, żeby opowiedzieć moją przygodę komukolwiek, a najlepiej wszystkim spotkanym po drodze osobom i wykonać kilka telefonów do tych, których akurat nie ma w Zakopanem. Mimo to miałam nadzieję, że zatrzyma to dla siebie. Sama nie miałam pojęcia, dlaczego robiłam z tego taką tajemnicę, ale wolałam, żeby póki co wiedziało o tym jak najmniej ludzi. A już szczególnie zależało mi na tym, żeby do tej niedoinformowanej grupy należał mój nadopiekuńczy brat.
            - Łucja! – Na mój widok Kuba odetchnął z ulgą. – Gdzie ty byłaś?
- Poszłam po frytki, przecież mówiłam – wyjaśniłam, wzruszając ramionami.
- Tak? – Chyba nie do końca mi wierzył. – I gdzie niby masz te frytki.
            Żadna logiczna wymówka nie przychodziła mi do głowy, co było dla mnie zupełnie nową sytuacją
            - Zjadłyśmy po drodze – ruszyła mi z pomocą Klaudia, widząc moją dezorientację. – Przez ten cały pośpiech nie było do tej pory na to czasu.
            Kubę chyba nie do końca przekonało to wytłumaczenie, bo jeszcze przez jakiś czas przyglądał nam się z niedowierzaniem, ale w końcu odpuścił i nie zadawał więcej pytań. 

2 komentarze:

  1. Łucja jest strasznie zabawną dziewczyną i aż dziwne, że nic nie wie o skokach, tym bardziej o skoczkach, o których powinna usłyszeć cokolwiek z prasy czy radia ;) Ciekawe co wydarzy się na tej kolacji z Gregorem. Czy w ogóle na nią pójdzie ; )

    OdpowiedzUsuń
  2. Idziesz po frytki, wracasz z zaproszeniem na randkę od Schlierenzauera, co to takiego, prawda? To tylko Gregor-jestem-legendą, Gregor jeden z najlepszych skoczków wszechczasów, zupełnie nie ma czym się jarać,
    naprawdę.
    aha.
    Chyba trzeba być Łucją, by to na człowieka nie zadziałało :D
    Ma szczęście, niech to doceni.
    Chociaż niech nie docenia, bo z jej charakterkiem bedzie wesoło :D
    Jest dobrze!
    Pozdro

    //naked--heart

    OdpowiedzUsuń