niedziela, 21 kwietnia 2013

rozdział VI


            - Szkoda, że musimy już wracać - stwierdził Kuba, siłując się z zamkiem błyskawicznym swojego plecaka.
- Było bardzo fajnie - odparła Klaudia. - Prawda, Łucja?
- Mhm - mruknęłam w odpowiedzi.
            Kuba podszedł do stojącej po środku pokoju Klaudii i objął ją od tyłu, owijając ręce wokół jej talii. Dziewczyna uśmiechnęła się. Dopiero teraz zauważyłam, że zawsze, gdy robiła to przy moim bracie jej uśmiech obejmował nie tylko usta, ale też oczy, które zaczynały błyszczeć wesoło. Byli tak bardzo szczęśliwi, że zastanawiałam się, jak mogłam nie dostrzec tego wcześniej. Wydawałoby się niemożliwym, żeby dwoje ludzi pasowało do siebie idealnie, a jednak. Skąd wiedzieli, że powinni być razem? Czy poczuli od razu, że to jest właśnie to? A może przeznaczenie działa przewrotnie? Nie wiedziałam, jak dużą beczkę soli musieli wspólnie zjeść, żeby zdecydować się na związek.
            Jestem skończoną idiotką, pomyślałam.
            Odłożyłam sweter, który próbowałam właśnie wepchnąć do torby i rzuciłam się w kierunku drzwi.
            - Łucja! - krzyknął Kuba. - Łucja, wracaj!
- Zmień chociaż buty! - usłyszałam głos Klaudii.
            Zupełnie nie reagowałam na ich wołania. Nie było czasu na myślenie o butach czy kurtce. Liczyła się każda sekunda. Biegłam przed siebie modląc się w duchu, żeby zdążyć, żeby nie było za późno.
            Krupówki jak zawsze pełne były przechodniów, na których raz po raz z impetem wpadałam. Co jakiś czas próbowali do mnie podejść roznosiciele ulotek, ale widząc, że prędkość, jaką rozwinęłam może stanowić zagrożenie, rezygnowali. A może uznawali, że to właśnie ja, biegnąca przy minusowej temperaturze w koszulce na krótki rękaw, z tenisówkami na stopach jestem niezrównoważona psychicznie i zwyczajnie niebezpieczna.
            W szaleńczym tempie wbiegłam na teren należący do hotelu, w którym zatrzymali się skoczkowie, taranując po drodze kilku ochroniarzy i nie reagując zupełnie na ich okrzyki. Musieli być bardzo naiwni myśląc, że się zatrzymam, skoro byłam już tak blisko. Nie czułam zimna ani zmęczenia, nadzieja, że spotkam się z Gregorem i wszystko mu wyjaśnię utrzymywała mnie w pełni sił. Byłam zupełnie bezradna, a bezradny człowiek zdolny jest niekiedy do posunięć wymagających niesłychanej energii.
            - Gregor! – krzyknęłam.
            Płatki śniegu osadzały się na szkłach moich okularów, co znacznie pogarszało widoczność. Biegłam praktycznie na oślep. Tenisówki już dawno przemokły, woda pokonała też drugą warstwę, którą stanowiły skarpetki, ale o dziwo nie czułam, żeby było mi zimno. Myślałam tylko o tym, żeby odnaleźć autokar austriackiej drużyny jeszcze przed ich wyjazdem z Zakopanego. Nie w głowie mi było przejmowanie się temperaturą na dworze.
            Wbiegłam na parking, gdzie jeszcze niedawno stał zaparkowany ogromny autobus. Wokół mnie znajdowało się mnóstwo ludzi dźwigających rozmaite bagaże, ale żadna z tych twarzy nie była tą, której szukałam. Nadzwyczaj szybko dotarło do mnie to, co się stało. Niezaprzeczalnie pomógł mi w tym jedyny ślad pozostały po ekipie z Austrii – długie koleiny utworzone w śniegu przez koła ich autokaru.
            Przez chwilę stałam pośrodku placu, by w końcu opaść bezwładnie na kolana. Ukrywszy twarz w dłoniach, szeptałam pod nosem różne słowa, z których większość stanowiła jego imię. Powoli zaczynało przepełniać mnie uczucie najgorsze z możliwych. Docierało do mnie, że zniszczyłam coś, co było dla mnie najważniejsze.
            Dopiero wtedy, klęcząc po pas w śniegowej zaspie, uświadomiłam sobie, jak bardzo brakowało mi go przez te ostatnie godziny. Jego głosu, poczucia humoru, dotyku i zapachu skóry, a nawet tego szerokiego uśmiechu, w którym ukazywał wszystkie zęby, a który zawsze doprowadzał mnie do białej gorączki.
            Pamięć o nim już zawsze miała mi towarzyszyć, zadając ból nie do opisania. Najbardziej będzie bolało przez drobiazgi: gdy poczuję zapach jego perfum, będący dla mnie do niedawna symbolem bezpieczeństwa, gdy usłyszę melodię naszej ulubionej piosenki, gdy ktoś wymieni tytuł filmu, który razem oglądaliśmy objadając się popcornem przed konkursem indywidualnym… Wiedziałam, że nigdy nie zapomnę, jak żartowałeś sobie, że z takim nadbagażem daleko nie polecisz. Gdy gdzieś usłyszę jego imię, wciąż tak bliskie i ukochane.
_____
to już koniec historii Łucji i Gregora. 'spód szklanki' jest pierwszym opowiadaniem, które udało mi się napisać od początku do końca. chyba po prostu nie jestem długodystansowcem i lepiej mi wychodzą krótkie twory :) mimo to zdążyłam zżyć się z bohaterami i smutno mi, gdy pomyślę, że już więcej nie będę kreować dalszych ich losów.
teraz zapraszam na moje kolejne opowiadanie http://zostan-tak.blogspot.com, tym razem o tematyce siatkarskiej :) enjoy, 
aśka.

2 komentarze:

  1. Biegła i biegła i biegła w krótkiej koszulce i w kapciach tylko po to,by dowiedzieć się, że zaprzepaściła szansę na prawdziwą miłość. Smutne, ale prawdziwe.

    OdpowiedzUsuń
  2. mowilam, ale nie, nie powiem a nie mowilam. Kazdy popelnia bledy.

    OdpowiedzUsuń