-
Szkoda, że musimy już wracać - stwierdził Kuba, siłując się z zamkiem
błyskawicznym swojego plecaka.
- Było bardzo fajnie - odparła
Klaudia. - Prawda, Łucja?
- Mhm - mruknęłam w odpowiedzi.
Kuba
podszedł do stojącej po środku pokoju Klaudii i objął ją od tyłu, owijając ręce
wokół jej talii. Dziewczyna uśmiechnęła się. Dopiero teraz zauważyłam, że
zawsze, gdy robiła to przy moim bracie jej uśmiech obejmował nie tylko usta,
ale też oczy, które zaczynały błyszczeć wesoło. Byli tak bardzo szczęśliwi, że
zastanawiałam się, jak mogłam nie dostrzec tego wcześniej. Wydawałoby się
niemożliwym, żeby dwoje ludzi pasowało do siebie idealnie, a jednak. Skąd
wiedzieli, że powinni być razem? Czy poczuli od razu, że to jest właśnie to? A
może przeznaczenie działa przewrotnie? Nie wiedziałam, jak dużą beczkę soli
musieli wspólnie zjeść, żeby zdecydować się na związek.
Jestem skończoną idiotką, pomyślałam.
Odłożyłam
sweter, który próbowałam właśnie wepchnąć do torby i rzuciłam się w kierunku
drzwi.
-
Łucja! - krzyknął Kuba. - Łucja, wracaj!
- Zmień chociaż buty! -
usłyszałam głos Klaudii.
Zupełnie
nie reagowałam na ich wołania. Nie było czasu na myślenie o butach czy kurtce.
Liczyła się każda sekunda. Biegłam przed siebie modląc się w duchu, żeby
zdążyć, żeby nie było za późno.
Krupówki
jak zawsze pełne były przechodniów, na których raz po raz z impetem wpadałam.
Co jakiś czas próbowali do mnie podejść roznosiciele ulotek, ale widząc, że
prędkość, jaką rozwinęłam może stanowić zagrożenie, rezygnowali. A może
uznawali, że to właśnie ja, biegnąca przy minusowej temperaturze w koszulce na
krótki rękaw, z tenisówkami na stopach jestem niezrównoważona psychicznie i
zwyczajnie niebezpieczna.
W
szaleńczym tempie wbiegłam na teren należący do hotelu, w którym zatrzymali się
skoczkowie, taranując po drodze kilku ochroniarzy i nie reagując zupełnie na
ich okrzyki. Musieli być bardzo naiwni myśląc, że się zatrzymam, skoro byłam
już tak blisko. Nie czułam zimna ani zmęczenia, nadzieja, że spotkam się z
Gregorem i wszystko mu wyjaśnię utrzymywała mnie w pełni sił. Byłam zupełnie
bezradna, a bezradny człowiek zdolny jest niekiedy do posunięć wymagających
niesłychanej energii.
-
Gregor! – krzyknęłam.
Płatki
śniegu osadzały się na szkłach moich okularów, co znacznie pogarszało
widoczność. Biegłam praktycznie na oślep. Tenisówki już dawno przemokły, woda
pokonała też drugą warstwę, którą stanowiły skarpetki, ale o dziwo nie czułam,
żeby było mi zimno. Myślałam tylko o tym, żeby odnaleźć autokar austriackiej
drużyny jeszcze przed ich wyjazdem z Zakopanego. Nie w głowie mi było
przejmowanie się temperaturą na dworze.
Wbiegłam
na parking, gdzie jeszcze niedawno stał zaparkowany ogromny autobus. Wokół mnie
znajdowało się mnóstwo ludzi dźwigających rozmaite bagaże, ale żadna z tych
twarzy nie była tą, której szukałam. Nadzwyczaj szybko dotarło do mnie to, co
się stało. Niezaprzeczalnie pomógł mi w tym jedyny ślad pozostały po ekipie z
Austrii – długie koleiny utworzone w śniegu przez koła ich autokaru.
Przez
chwilę stałam pośrodku placu, by w końcu opaść bezwładnie na kolana. Ukrywszy
twarz w dłoniach, szeptałam pod nosem różne słowa, z których większość stanowiła
jego imię. Powoli zaczynało przepełniać mnie uczucie najgorsze z możliwych.
Docierało do mnie, że zniszczyłam coś, co było dla mnie najważniejsze.
Dopiero
wtedy, klęcząc po pas w śniegowej zaspie, uświadomiłam sobie, jak bardzo
brakowało mi go przez te ostatnie godziny. Jego głosu, poczucia humoru, dotyku
i zapachu skóry, a nawet tego szerokiego uśmiechu, w którym ukazywał wszystkie
zęby, a który zawsze doprowadzał mnie do białej gorączki.
Pamięć
o nim już zawsze miała mi towarzyszyć, zadając ból nie do opisania. Najbardziej
będzie bolało przez drobiazgi: gdy poczuję zapach jego perfum, będący dla mnie
do niedawna symbolem bezpieczeństwa, gdy usłyszę melodię naszej ulubionej
piosenki, gdy ktoś wymieni tytuł filmu, który razem oglądaliśmy objadając się
popcornem przed konkursem indywidualnym… Wiedziałam, że nigdy nie zapomnę, jak
żartowałeś sobie, że z takim nadbagażem daleko nie polecisz. Gdy gdzieś usłyszę
jego imię, wciąż tak bliskie i ukochane.
_____
to już koniec historii Łucji i Gregora. 'spód szklanki' jest pierwszym opowiadaniem, które udało mi się napisać od początku do końca. chyba po prostu nie jestem długodystansowcem i lepiej mi wychodzą krótkie twory :) mimo to zdążyłam zżyć się z bohaterami i smutno mi, gdy pomyślę, że już więcej nie będę kreować dalszych ich losów.
teraz zapraszam na moje kolejne opowiadanie http://zostan-tak.blogspot.com, tym razem o tematyce siatkarskiej :) enjoy,
aśka.
Biegła i biegła i biegła w krótkiej koszulce i w kapciach tylko po to,by dowiedzieć się, że zaprzepaściła szansę na prawdziwą miłość. Smutne, ale prawdziwe.
OdpowiedzUsuńmowilam, ale nie, nie powiem a nie mowilam. Kazdy popelnia bledy.
OdpowiedzUsuń